Pewnie nie wiecie, że mój ulubiony kierunek wyjazdów wakacyjnych to południowo-wschodnia Europa, Bałkany i Turcja. Nie ma bowiem nic przyjemniejszego od delektowania się kawą po turecku w kafejce obok medresy Ghazi Husrev Bega w Sarajewie czy kontemplowania kolorowych kafelków w meczecie Rustema Paszy w Stambule. A to tylko dwa proste przykłady przyjemności, jakich można doświadczyć w tamtych rejonach. To także przykłady sposobu życia, nazywanego w języku arabskim kayf, w tureckim kef, a keif w językach słowiańskich. Sposobu życia prowadzącego do spokoju ducha, stanu błogości, dobrego nastroju i zadowolenia. Moi bułgarscy przyjaciele mówią: „naprawił se kefa”, czyli: sprawiłem sobie przyjemność.

Znalazłem gdzieś następujący opis tego sposobu życia: „keif oznacza przyjemność, a przyjemność to nic nierobienie w cieniu, nad płynącą wodą”. 

To teraz powędrujemy w czasie, do roku 306 p.n.e., do domu w ogrodzie, położonego kilka kilometrów od centrum Aten. Spotkamy tam Epikura, wraz z gronem przyjaciół, którzy praktykowali tam odpowiedzi na pytanie: czym jest szczęśliwe życie? I w ten sposób dotarliśmy do epikureizmu, który opisywał przyjemności jako cel życia.

Przyślij mi mały garniec sera, bym mógł się uraczyć, gdy przyjdzie mi na to ochota”. To właśnie Epikur i jego urocza – moim zdaniem – kwintesencja epikureizmu. Według epikurejczyków składniki szczęśliwego życia są bardzo proste. To: przyjaźń, wolność i myślenie. W Ogrodzie – jak nazywano ich siedzibę – praktykowali wszystkie te elementy.

Zróbmy kolejny skok w czasie i przestrzeni. 2300 lat wprzód, kierunek Zachód, albo i północ, na przykład całkiem spory kraj nad rzeką Wisłą. Próżno tam szukać keif’u czy „nic nierobienia w cieniu, nad płynącą wodą”. Dominuje tam bowiem kultura harówki. Dominuje idea postępu, zwykle utożsamiana z efektywnym poddawaniem natury ludzkiemu władztwu (jak napisał profesor Andrzej Szahaj). Funkcjonuje triada: praca – posiadanie – konsumpcja, a szczęście utożsamiane jest z dwoma ostatnimi składnikami tej triady.

Nie trzeba dalej rozwijać tego wątku. Zjawiska te znamy – jak sądzę – bardzo dobrze ze swojego doświadczenia.

Powyższe przeciwstawienie tych dwóch bardzo różnych modeli życia, modeli funkcjonowania skłania do refleksji dotyczących najważniejszych wartości i najistotniejszych celów. A także do refleksji o konsekwencjach obu tych podejść, o ich praktycznych rezultatach dla indywidualnych osób, większych społeczności, a nawet … cywilizacji.

Mamy z jednej strony ten „garniec sera”, z drugiej zaś coraz bardziej wyrafinowane potrzeby materialne. Warzywa uprawiane w Ogrodzie i postęp technologiczny. Skromne potrzeby i wynikające z nich skromne zasoby oraz coraz większe potrzeby i coraz większe bogactwo. Szczęście i narastające problemy psychiczne. Współpracę w grupie i dominację jednych grup ludzi nad innymi. Taką wyliczankę można jeszcze długo kontynuować. Oba podejścia mają daleko idące konsekwencje i prowadzą do różnych rezultatów. Mają swoje blaski i cienie. Jakie? Wystarczy użyć jednego z elementów epikurejskiego szczęścia, czyli myślenia, by odpowiedzieć na to pytanie. Udzielając odpowiedzi trzeba jednak uważać, by nie zgubić sedna pytania i podstawowej kwestii, dotyczącej tego, czym jest dobre życie. 

A co dalej? Powrót do epikureizmu chyba nie jest możliwy. Maszyneria współczesna/współczesności jest za bardzo rozpędzona. Ale może można znaleźć swój Ogród i od czasu do czasu „uraczyć się tym garncem sera”? Albo pojechać „gdzieś” na Bałkany, by zobaczyć i doświadczyć kef?

A może … wcale nie trzeba podróżować tak daleko?

Ja za chwilę – by sprawić sobie kef – wraz z przyjaciółmi wyruszam z kijami na nordic walking do pobliskiego Lasu Kabackiego.

Będzie domowe ciasto, pogawędki pod wiatą, szum drzew i śpiew ptaków. Czy naprawdę potrzeba czegoś więcej?