„Słowa, słowa, słowa” – to odpowiedź Hamleta na pytanie Poloniusza, co czyta. Słowa, zarówno te używane na co dzień, jak i te zapomniane, aktualnie nieużywane, bardzo wiele mówią o kulturze, o społeczeństwie. Także o dominujących w nich wartościach, nastawieniu poszczególnych jednostek, jak i grup ludzi, a także ich postawach, działaniach i zachowaniach. Język, to tak naprawdę zbiór tych używanych słów. A jak pisał filozof języka Ludwig Wittgenstein: „Granice mojego języka oznaczają granice mojego świata”. Jaki jest więc ten świat lat dwudziestych 21. wieku, gdy spojrzeć na niego z perspektywy używanych na co dzień słów?

Na początek sięgnę do plebiscytu na Młodzieżowe Słowa Roku 2024. W finałowej dwudziestce znaleźć można takie słowa, jak: aura, bambik, cringe, oi oi oi baka czy slay. W plebiscycie zwyciężyło zaś słowo: sigma, opisujące osobę, którą podziwiany, mimo że sama nie afiszuje się ze swoimi nieprzeciętnymi cechami. Wiele z tych słów jest odnośnikiem do filmów (w tym animowanych, jak Azbest) albo są powiązane z popularnymi piosenkami. Te słowa wskazują na tiktoizację języka, w dodatku o charakterze globalnym, gdyż te same słowa pojawiają się w analogicznych zagranicznych plebiscytach. Ten młodzieżowy język definiuje więc odrębny świat, zupełnie niezrozumiały na przykład dla mnie – przedstawiciela boomersów i – jak sądzę – także dla nieco młodszych ode mnie pokoleń. Można by rzec: „dziwny jest ten świat”. Obawiam się jednak, że nawiązanie w tym cytacie może być niezrozumiałe dla współczesnej młodzieży.

Zostawiam więc ten świat języka młodzieżowego i zapuszczam się w język używany przez – umownie określając – dorosłych. Czytając, oglądając, słuchając współczesnego języka dochodzę do wniosku, że dominują w nim takie słowa, jak: ja i mój, w różnych zresztą przypadkach, samorealizacja i rozwój osobisty, a także przymiotniki: natychmiast i zaraz. Wszystkie razem opisują one świat indywidualistów, skupionych na swoim rozwoju i swoim szczęściu. To właściwie świat samotnych wysp. Kulturę związaną z tymi słowami francuski politolog Olivier Roy nazywa „kulturą pożądliwego indywidualizmu”. To świat jednostek skupionych na sobie, świat wzmacniany w dodatku niezwykle silnie przez media społecznościowe. W skrajnym przypadku to świat narcyzów. Ponownie – jako przedstawiciel boomersów – mógłbym rzec: „dziwny jest ten świat”. 

To teraz spojrzenie na współczesny język przez pryzmat słów używanych rzadko lub w ogóle nieużywanych. Słów, które stanowiły jądro języka we wcześniejszych latach 21. i 20. wieku, lecz które zostały – z różnych pewnie powodów – zapomniane. Jakie są więc – moim zdaniem – te zapomniane słowa? To rodzina słów związanych z frazą „współ” lub „wspól”, czyli takie słowa, jak wspólnota, wspólny, współpraca, współczucie. Do tych zapomnianych słów należą także następujące słowa: wyrozumiałość, empatia, ofiarność czy wybaczenie. Takie granice języka definiują świat, w którym nie ma orientacji na wspólnotę, w którym brakuje imperatywu troski o innych członków wspólnoty oraz myślenia w jej kategoriach. 

Mamy więc próbę opisu współczesnego świata przy zastosowaniu Wittgenstein’owskiego stwierdzenia o granicach języka i świata. Unikając oceny w kategoriach dobre-złe, spojrzę na ten świat przez pryzmat kolorów. Dla mnie jest to świat w ciemnych barwach, dość ponury.

Ponury m.in. dlatego że oznacza w gruncie rzeczy powrót do opisywanego przez angielskiego filozofa Thomasa Hobbesa stanu natury, który oznaczał stan walki każdego z każdym, z pobudek egoistycznych i pod wpływem strachu. Czyżby więc znaleźliśmy się na drodze do przeszłości?

Ponury także dlatego, że gubi immanentną cechę człowieka, jaką jest zespolenie z ludzkością, cechę opisaną przez angielskiego poetę Johna Donne, żyjącego na przełomie 16. i 17. wieku, stanowiącą też motto znanej powieści Ernesta Hemingwaya.

„Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. 

Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. 

Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. 

Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie”.

Czyżby ta 17-sto wieczna myśl Johna Donne stała się anachronizmem w latach dwudziestych 21. wieku? A może jednak należy ją stale przypominać? 

A może wszystko to, to tylko „słowa, słowa, słowa” …