Z dr hab. Agatą Gąsiorowską, psycholog ekonomiczną i społeczną, rozmawia Joanna Rubin


Czy to pieniądze kręcą nas najbardziej?

Niektórych na pewno, bo – niestety – tak jest skonstruowany świat wokół nas. Ważne jest to, co posiadamy. Patrzymy na ludzi przez pryzmat tego, co mają, oceniamy siebie i innych w tym kontekście. Bardzo ciekawe jest także to, że używamy pieniędzy nie tylko po to, by nimi płacić w sklepie, ale dla wielu innych celów, wcale nie powiązanych bezpośrednio z kupowaniem.

Czyli?

Niektórzy używają ich, aby się mniej nudzić, lepiej czuć, żeby myśleć o sobie w barwniejszych kategoriach. Na pewno nie raz słyszała pani, że komuś było smutno i poszedł sobie coś kupić. W tym przypadku w kupowaniu nie chodzi więc o funkcje, które mają rzeczy, ale o sam fakt kupowania. Kupujemy przedmioty nie po to, żeby ich używać, ale żeby czuć się inaczej. Z pieniędzmi jest podobnie. Wynaleziono je do tego, żeby ułatwiały kupowanie i sprzedawanie, i to jest ich podstawową funkcją. My jednak przypisujemy im różne właściwości, inne niż ta podstawowa funkcja.

Na przykład jakie właściwości?

Myślimy często, że pieniądze mają możliwość redukowania wielu naszych psychologicznych braków czy dysfunkcji, takich jak niskie poczucie własnej wartości, niska skuteczność w radzeniu sobie z otaczającym światem czy poczucie braku kontroli nad rzeczywistością. Prosty przykład: masz pieniądze, to masz poczucie, że rządzisz, że masz wpływ, że wszystko możesz. Właściwie to wydaje ci się, że po prostu jesteś lepszy. Czujemy się z tymi pieniędzmi tak wspaniale, że niestety zaniedbujemy wtedy inne ważne obszary, które długoterminowo mają największy wpływ na nasze samopoczucie i samoocenę, na przykład relacje z najbliższymi. 

Pojawiają się koszty.

Dokładnie. Pieniądze mogą chwilowo obniżyć poczucie lęku czy zwiększyć samoocenę, jednak nie za darmo. Koszt, który prawdopodobnie ponosimy wtedy, gdy nadmiernie się skupiamy na pieniądzach jest taki, że zaniedbujemy te strategie i zachowania wobec samego siebie i innych ludzi, które co prawda wymagają więcej wysiłku teraz, ale w długim terminie mają zdecydowanie większy wpływ na nasz dobrostan. 

Dlaczego tak jest? 

Najprościej mówiąc, wartości, którymi ludzie się posługują można ułożyć na kole. Oznacza to, że pewne wartości są wobec siebie przeciwstawne. Jeśli realizujemy jedne, to tym samym, zaniedbujemy drugie, bo w życiu nie ma tutaj miejsca i czasu na wszystko. Wartościowanie pieniędzy czy sukcesu materialnego to jedna z tzw. wartości zewnętrznych, która na kole znajdują się obok takich wartości jak sława (popularność) i wizerunek (atrakcyjność fizyczna). Te trzy elementy – pieniądze, popularność i uroda – to fundamenty naszych czasów. 

A co jest po drugiej stronie koła?

Samorealizacja, bliskie relacje z innymi, miłość, przyjaźń – wartości które nazywa się wewnętrznymi. W te obszary trzeba włożyć bardzo dużo pracy, wysiłku, dlatego efekt jest długoterminowy a nie natychmiastowy. Jednak to, jest istotne to fakt, że nasze dobre relacje z bliskimi silnie przekładają się na jakość życia. Efekt ten nie jest pozorny, tylko rzeczywisty, inaczej niż ułudne przekonanie, że jak kupię sobie coś nowego, to będę fajniejszym człowiekiem. To złudne działanie pieniędzy czy posiadania można porównać do zupki chińskiej. Serwuje się ją szybko, brzuch nam wypełni, niektórzy ją nawet lubią, ale, gdy patrzymy na życie jako całość, czy to zdrowe jedzenie? 

Fot. Łukasz Markiewicz Wystąpienie podczas zjazdu Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, 2017 r.

Czym charakteryzuje się jeszcze osobowość naszych czasów?

Niestety, od pewnego czasu sukcesywnie co roku wzrasta odsetek ludzi w krajach wysoko uprzemysłowionych, którzy chorują na depresje. 

Dlaczego?

Nie ma jednej prostej odpowiedzi na to pytanie, jednak badacze-psychologowie oczywiście usiłują zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, by móc temu procesowi zapobiegać. Popatrzmy na to z takiej perspektywy: proszę sobie wyobrazić, że wracamy zmęczeni po pracy do domu, do partnera, z którym jakoś tak nie mamy już tak super relacji jak kiedyś, a właściwie to nas, on czy ona, nudzi. Życie to codzienne odgarnianie śniegu, który przez noc bezlitośnie napadał, dzieci, obiady, gotowanie, sprzątanie i płacenie rachunków, a jutro znowu to samo. W pracy za to terminy, spotkania, presja i nerwy. Jednak gdy włączamy telewizor albo komputer, a szczególnie Instagram, Facebook czy Snapchat, widzimy zupełnie inny świat. Piękni ludzie na wakacjach, w pięknych domach albo w nowoczesnych, z gustem urządzonych biurach. Wszyscy zakochani, na wycieczkach, w kawiarni, w super ciuchach. Takie obrazy szybko zestawiamy z tym, co widzimy u siebie – z górą niepozmywanych naczyń i deadline’m, który nas bezlitośnie goni. Patrzymy więc sobie na ten świat za szybą telewizora czy komputera i wyciągamy wnioski, najczęściej dość naiwne.

Naiwne, czyli jakie?

Nieco przerysowując, można powiedzieć, że zaczynamy myśleć, że jak kupimy sobie stosowny szampon, to będziemy czegoś warci. Że jak kupimy nowy samochód, to będziemy bardziej szanowani. Że jak będziemy mieć więcej lajków, to będzie to znaczyć, że jesteśmy lepsi. Skupiamy się więc na tych szamponach, samochodach i lajkach, a gdy spędzamy czas na takich bezproduktywnych przecież działaniach, to siłą rzeczy brakuje nam przestrzeni na to, co rzeczywiście jest wartościowe, np. pasja, rozwój, bycie ze swoim partnerem, z dziećmi, z przyjaciółmi. 

Mamy też większy dostęp do informacji o wojnach, o śmierci. 

Faktycznie, wraz z rozwojem technologii mamy coraz łatwiejszy dostęp do coraz to większej liczby informacji. Nie żyjemy już – jak 30 lat temu – w świecie, w którym mamy dwa programy w telewizorze i trzy programy w radio, plus może ze trzy gazety. I tyle widzieliśmy o całym świecie – czyli jak na obecne standardy prawie nic. Gdyby cofnąć się jeszcze wcześniej, tak ze 100 lat, to pewno wiedzieliśmy o tym, co się dzieje w naszej wiosce, ale już za górą, kilka kilometrów dalej była jedna wielka niewiadoma. Dziś jest inaczej. Informacji jest bardzo wiele, są na wyciągnięcie ręki, wręcz żyjemy w potopie nowych danych i, co najgorsze – są to informacje w dużej mierze negatywne, o wypadkach, wojnach, śmierci i innych nieszczęściach. Nie potrafimy sobie poradzić z taka ilością różnorodnych informacji, bo nasz mózg nie jest do nich przystosowany i ten natłok powoduje poczucie, że świat jest nieuporządkowany, straszny, a my jesteśmy pozbawieni kontroli nad tym, co dzieje się wkoło nas. Ludziom ciężko jest natomiast zaakceptować fakt, że nie mają kontroli, dlatego też potrzebujemy czegoś, co pozwoli nam naiwnie uporządkować świat. Skoro nie da się go uporządkować naprawdę, to przynajmniej jakiejś protezy. 

Na przykład?

Proszę pomyśleć o osobach, które ciepią na zaburzenie popularnie nazywane nerwicą natręctw, czyli na przykład obsesyjnie zbierają szczoteczki do zębów albo kubeczki po jogurcie, pilnują się, aby nie chodzić po łączeniach płyt chodnikowych, albo nie dotykają klamek, bo tam mogą być zarazki, itd. Te natręctwa powstają często właśnie dlatego, żeby sobie poradzić z poczuciem, że świat jest zagrażający. Chodzi o nałożenie na niego struktury, jakiś własnych kategorycznych zasad, aby łatwiej się nam żyło. 

To dosyć skrajny przykład.

Ale pokazuje do jakiego stopnia ludzie mogą zmieniać swoje zachowanie, aby uzyskać poczucie kontroli nad rzeczywistością. W serii niedawno przeprowadzonych badań testowaliśmy, czy przywiązanie do zasad obowiązujących na rynku może pełnić taką funkcję. Sprawa w sklepie jest prosta: ja kupuję, ty sprzedajesz. Wrzucam rzeczy do koszyka, podchodzę do kasy i płacę, sprzedawca wydaje mi resztę, koniec, kropka. Albo: zamawiam ekipę, która ma mi wnieść meble, ja płacę, ja wymagam. Konkretna reguła, która porządkuje świat. Nie interesuje mnie, że schody są strome, że dzisiaj jest straszny upał i że mebel jest za duży. Zapłaciłam, ma się znaleźć na swoim miejscu. Jak nie, to będzie skarga i zwrot poniesionych nakładów. Nie wydaje się nam to szczególnie niestosowne, jeśli chodzi o relacje zawodowe. Niestety, gorzej, że takie podejście przenosi się też na relacje z najbliższymi ludźmi, bo wydaje się nam, że tak będzie wygodniej i prościej – a potem okazuje się, że wcale nie jest. I to jest największe zaskoczenie i paradoks. 

Fot. Oxana Choma Agata Gąsiorowska podczas konferencji CODYM organizowanej na Politechnice Wrocławskiej w 2014 roku

Na czym dokładnie polega ten paradoks?

Jeszcze w pokoleniu naszych rodziców było absolutnie niepopularne, aby mieć dwa osobne konta i się rozliczać między sobą. A teraz myślimy tak: „OK, włożyłam do budżetu 1000 zł, bo zarabiam 3000 zł. Czyli jeśli ty zarabiasz 6000 zł, to musisz włożyć 2000, żeby było sprawiedliwie”. Albo: „Zapłaciłam wczoraj za prąd, to ty musisz zapłacić za gaz”. Albo w innych sytuacjach, nawet gdy bezpośrednio nie mówimy o pieniądzach: „Wczoraj zmywałam pół godziny i 15 minut odpoczywałam. Teraz ty zasuwasz na mopie, a ja sobie poleżę”. Wszystko staje się kalkulacją zysków i strat, zwykle pieniężnych, ale wcale niekoniecznie. Taka kalkulacja nie prowadzi jednak do szczęśliwego życia, bo cały czas „wywiązujemy się ze zobowiązań”, a w relacjach właśnie o to chodzi, by nie dbać o zyski i straty i być sobie dozgonnie wdzięcznym i zobowiązanym.

Kiedy ludzie właściwie są najbardziej szczęśliwi w życiu?

Jeśli mówimy o szczęściu w zależności od zasobów finansowych, to można sprowadzić odpowiedź do jednej, prostej zasady: gdy mają mniejsze aspiracje. W pozytywnym znaczeniu, bo jednak przez to w jakim świecie żyjemy sformułowanie „mniejsze ambicje” często odbierane jest negatywnie jako lenistwo i słabość charakteru. Chodzi natomiast o to, aby docenić to, co się ma tu i teraz, a nie stawiać sobie nie wiadomo jakich celów jeśli chodzi o rzeczy i pieniądze. Oczywiście byłoby super, gdyby to działało tak, że stawiamy sobie cel, na przykład nowy samochód, a po jego zakupie czujemy się szczęśliwi. Problem polega na tym, że apetyt rośnie w miarę jedzenia: raz osiągnięty cel materialny czym prędzej przesuwa się w inne miejsce. Stąd przestajemy cieszyć się z zakupionego i wymarzonego auta, choćby dlatego, że w sprzedaży za chwilę pojawiła się jego nowa wersja. 

Albo chcemy być lepsi od sąsiada, który ma nowszą wersję auta.

Dokładnie! Ludzki umysł jest tak niestety skonstruowany, że przy większości ocen potrzebujemy jakiegoś kontekstu, punktu odniesienia. Czy oceniamy siebie jako osobę wysoką czy niską? To często zależy po prostu od tego, ile ma wzrostu ktoś, kto koło nas stoi. Czy telewizor w sklepie jest tani czy drogi? Zależy, co sprzedawca ustawił obok na półce. Podobnie jest z pieniędzmi – nie wiadomo, ile to dużo. Czy 1000 zł to dużo? A może dopiero milion? I w końcu, podobnie jest z posiadaniem. Skąd mam wiedzieć, czy mam wystarczająco dużo? Muszę się do czegoś porównać – do swojej przeszłości, do moich znajomych, do sąsiada, albo do tego pięknego, młodego i bogatego człowieka w telewizji. Tak się składa, że w porównaniach społecznych raczej mamy skłonność do tzw. porównań „w górę”, to znaczy porównań do tych, którzy mają czegoś więcej. To z kolei bardzo niebezpieczne dla naszego poczucia szczęścia, bo na tle tych, którzy mają więcej, zawsze będziemy wyglądać gorzej.

A może trzeba byłoby wrócić do idei barteru, gdzie kontekstem są relacje?

To raczej niemożliwe, ale warto dbać w życiu o takie sytuacje, gdzie pieniądze nie rozwiązują sprawy. Wyobraźmy sobie na przykład, że się przeprowadzamy, a mamy dość dużo rzeczy i nie damy rady tego zrobić samodzielnie. Możemy więc zamówić usługę w firmie przeprowadzkowej, zapłacić i już. Możemy jednak skrzyknąć się ze znajomymi, poprosić o pomoc, zaangażować się i nie oczekiwać perfekcjonizmu, a cieszyć się ze wspólnego czasu i pracy. Później zrobić coś do jedzenia, podziękować, być wdzięcznym swoim przyjaciołom. Transakcja w oparciu o pieniądze jest szybsza, bardziej efektywna, jasna. Płacę – wymagam. Jak mi ktoś coś stłucze, to będzie rekompensował. Jak praca będzie zrobiona to koniec, nic już do siebie nie mamy. Faktycznie – z punktu widzenia prostoty i efektywności taka transakcja jest lepsza, ale nie ma w niej doświadczenia budowania więzi. Poproszenie przyjaciół o pomoc rodzi natomiast problemy, bo wszyscy muszą znaleźć czas, bo jak ktoś coś uszkodzi to „przepraszam” powinno wystarczyć, ale rodzi także długoterminowe zobowiązanie. Kiedyś, gdzieś, w nieokreślonej przyszłości, przyjaciel może poprosić mnie o podobną przysługę. Kiedy? Gdzie? Ile to czasu i wysiłku zajmie? Nie wiadomo – i to jest właśnie niepewność której chcemy uniknąć. Jednak takie właśnie długoterminowe zobowiązania są sensem bliskich relacji społecznych.

Inny przykład gdy pieniądze „narzucają” swoje zasady do bliskich, emocjonalnych relacji, to dawanie prezentów. 

Pieniądze w kopercie?

Można spędzić trochę czasu i poszukać idealnego prezentu dla bliskiej osoby. Zastanowić się wtedy, co lubi, co jest dla niej ważne, jakie ma zainteresowania, co ją cieszy. Żeby jednak to zrobić, trzeba mieć wiedzę na temat danej osoby, a do tego zaangażować się czasowo i emocjonalnie. Można też włożyć do koperty stówę i po temacie. Krótka piłka. Nie zabiera czasu ani wysiłku.

Tylko że z reguły prezent jest tańszy…

Właśnie! Książka, która kosztuje 35 zł, może być świetnym prezentem, ale do koperty nie włożymy przecież 35 zł. Podobnie jest z prezentem z wakacji. Jakiś drobiazg za 2 euro może mieć gigantyczny ładunek emocjonalny i uradować obdarowanego ponad miarę. Sytuacja zupełnie nieporównywalna z tym, gdybyśmy bliskiej osobie przywieźli z wakacji dwa euro w kopercie. Dlaczego tak jest? Pieniądze są bezosobowe, nie niosą w sobie emocji, są nijakie – a choćby muszelka zabrana z plaży z myślą o bliskiej osobie jest „jakaś”, bo niesie ładunek emocjonalny. Stąd pieniędzy trzeba dać więcej, by ten brak emocji skompensować. Tyle, że nic tak naprawdę nie skompensuje braku zaangażowania w relacje. Stąd moje ulubione powiedzenie: nie myśl co pieniądze mogą zrobić dla ciebie lub za ciebie. Myśl o tym, jak możesz ich użyć, by zrobić coś dla innych ludzi.