Idea samokształcenia może być realizowana poprzez wsparcie organizacji. To może się dziać. Nie myślę tu o takim luksusie, na który stać niektórych, jak wolne dni na rozwój osobisty. Spotkałam się z tym jedynie w przypadku osób na wysokich stanowiskach managerskich.

Coraz częściej na swojej zawodowej drodze konsultanta spotykam firmy, które chcą wspomóc swoich pracowników w myśleniu o sobie, o samorozwoju. I to wcale niekoniecznie o samorozwoju zawodowym sensu stricto. Rozwój psychospołeczny w szerokim rozumieniu jest również mile widziany. Webinary, podcasty, warsztaty, spotkania miłośników kawy, szachów i roślin we własnym gronie. Organizowanie turniejów sportowych, wspólne bieganie dla chorej Basi czy Tomka. Coraz więcej firm zmienia swoją kulturę organizacji, by być bardziej przyjaznym dla WSPÓŁpracowników, bo „pracownik” to już nieodpowiednie słowo. To bardzo cieszy. Czasem śmieszy, jest dowodem memów i branżowych żartów, ale to ogromne wsparcie dla pracownika, który wie, że ma swoje prawa i umie z nich korzystać. 

Gdy przypomnę sobie lata swoich początków zawodowych… no cóż. Mobbing w najczystszej postaci, nikomu niezgłoszony, bo… taki był przecież standard, prawda? Po latach dowiadywałam się, że koleżanka w Stanach takiego toksycznego pracodawcę zaskarżyła i wygrała odszkodowanie. Co? Za co? Za te krzyki? Niesprawiedliwe traktowanie? Seksistowskie uwagi? Niewypłacanie należnych za sprzedaż premii? Przecież pracodawca ma do tego prawo… Jak to nie ma? Przecież płaci… A to nie wiedziałam…

Jak kiedyś pojechałam do Międzyzdrojów na szkolenie produktowe, to prawie ze szczęścia zwariowałam. Z koleżanką zdjęcia na pamiątkę robiłyśmy. Czułyśmy się wyróżnione. Nie każdy pojechał. W sumie nie wiemy, czemu my, ale kto by się zastanawiał. Darmowy hotel, jedzenie i szkolenie. No trzeba było dojechać za swoje, ale ze Szczecina to rzut beretem. 

Pensja płacona z opóźnieniem, no ale wiadomo, nikt problemu nie robił. Przecież kiedyś przyjdzie. A nikt nie lubi pieniaczy, więc się czekało. Jedyne marzenie to była praca w korporacji. Ale w Szczecinie na początku XXI wieku to korporacji jak na lekarstwo.

No dobrze, ale to było. Teraz jest samoświadomość, czas pracownika, internety i masa informacji do odnalezienia w sekundę. Nawet nie skończyłam czterdziestki, a tu już tyle się zmieniło? To skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle, zapytacie. 

Nadal jest źle, mimo luźnych piątków, owocowych czwartków, tolerancyjnych śród i poniedziałków zaczynających się pracą od 10-tej. Bo nie każda firma trzyma standardy. Nie każda ma dział HR sprawny na tyle, i godny zaufania na tyle, by iść tam i zgłosić naruszenia. Tylko niektóre firmy, poza wielkimi korporacjami, widzą potrzebę odnajdywania swoich ludzkich twarzy. Młodzież, która wychodzi na rynek pracy, szczególnie w mniejszych miejscowościach niż Warszawa, Kraków, Poznań itp. nie wie dlaczego ktoś podsuwa im umowę na 1/16 etatu. Młodzi ludzie nie wiedzą, czemu słyszą pytanie: „Wierzysz w ZUS?” (Ja takie usłyszałam, ale co ono oznaczało, dowiedziałam się, gdy wypłaty zaczęłam dostawać „pod stołem”). Nie wiedzą, że mogą odmówić zadań, które urągają ich godności, że nie powinni pracować na L4, że mają prawo do odpoczynku. 

Martwi mnie to, gdy o tym myślę. Bo ja często myślę o tym, że świat byłby dobry, gdyby poszczególni ludzie byli dobrzy. Że to, jakie środowisko współtworzymy, zależy od nas samych. Cieszę się, że zaczynamy dostrzegać plusy bycia uczciwym i wykształconym. Ale to musi iść szeroko, by naprawdę przyniosło zmiany w biznesie. I tego sobie i nam życzę, bo jeszcze dobrych parę lat pracy przede mną, tworzenia środowiska przyjaznego samorozwojowi i kształtowaniu świadomości innych osób (i swojej).