Na początek mała wycieczka w czasie. 40 lat temu Tadeusz Różewicz w wierszu „Przyszli żeby zobaczyć poetę” napisał:
„słyszę jak byle kto mówi byle co do byle kogo
bylejakość ogarnia masy i elity
ale to dopiero początek”.
Jak więc sytuacja wygląda po 40 latach?
Nasze czasy, niewątpliwie bardzo ciekawe, mają wiele określeń: epoka cyfrowa, postępu, czy era populizmu. Jednak dla mnie współczesne czasy to epoka bylejakości. Trochę już żyję na tym świecie i kilku różnych epok doświadczyłem, jednak takiego zalewu bylejakości, jaki obserwuję w ciągu ostatnich 2-3 lat, czy to w życiu biznesowym, czy życiu społecznym, nie doświadczyłem nigdy wcześniej.
Permanentnie spóźniające się pociągi, błędy w – często newralgicznych – systemach informatycznych, dostawca hostingu nie potrafiący zrobić migracji na nowe serwery w planowanym czasie, project manager permanentnie nie dotrzymujący obietnic i terminów – to tylko kilka moich doświadczeń z ostatniego kwartału. Myślę, że te moje doświadczenia nie są czymś wyjątkowym, że wszyscy doświadczamy tej bylejakości w coraz większej skali i w coraz bardziej groźnych sytuacjach.
Może się jednak wydawać, że ta bylejakość to nic takiego, że to taki zupełnie niegroźny „ficzer” współczesnych czasów.
Zanim jednak spróbuję zweryfikować tę hipotezę postawię następujące pytanie: a skąd w obecnych czasach tyle tej bylejakości?
Moim zdaniem jedną z głównych przyczyn jest współczesny, XXI wieczny system biznesowy: ma być szybko, jak najszybciej, a nie dobrze, czyli zgodnie z kryteriami jakościowymi. Czynnik szybkości wzmacniany jest dodatkowo przez czynnik nowości. Jeśli produkty mają bardzo krótki żywot, a konsumenci wiedzą, że wkrótce zostaną zastąpione innymi, to naprawdę nie trzeba się starać, wystarczy… bylejakość.
I jeszcze jeden czynnik sprzyjający bylejakości: zanikanie autorytetów, norm, czy standardów wymuszających kiedyś odpowiednie działania i zachowania. Obecnie w zasadzie wszyscy znają się na wszystkim; wydaje się, że cała wiedza powszechnie jest dostępna, więc po co ci eksperci i autorytety. Tak jak dinozaury, wyginęli. Nie ma więc – z jednej strony – komu ustanawiać wzorców działania i zachowania. Z drugiej zaś strony panuje pogląd, że chyba nie ma takiej potrzeby.
Inne źródło bylejakości to oczywiście media społecznościowe. Bariera wejścia na napisanie postu, twittu, filmu na YT jest niska, w zasadzie nie istnieje. Wystarczy tam być, czyli mieć konto, a ponieważ nie ma żadnych kryteriów, żadnych autorytetów, ani żadnych recenzentów z autorytetem, to… hulaj dusza, piekła nie ma. Mam jakąś myśl, nieważne mądrą, czy głupią – twittuję lub komentuję. Zrobiłem słaby jakościowo i technicznie film z wyjazdu do pięknego miasta… publikuję. Nawet jeśli w przekazywanych treściach są poważne błędy merytoryczne. Efekty? Zalew byle czego i marnej jakości, który przy tej skali zaczyna być po prostu groźny.
Co gorsze: ten stan bylejakości nie wzbudza żadnego niepokoju, nikt właściwie nie protestuje, absolutna większość ludzi uważa taki stan rzeczy za normalność. No może z wyjątkiem tego czepialskiego felietonisty ze Strefy PMI …
Ta bylejakość – jak obserwuję na przestrzeni ostatnich 2-3 lat – nasila się i nasila. A ostatnio ta bylejakość zyskała potężnego sojusznika: sztuczną inteligencję i narzędzia w rodzaju ChatGPT i bezmyślny – niemal powszechny – zachwyt nad nimi. Już zdążyliśmy poznać na czym polega halucynowanie tej AI. I naprawdę strach pomyśleć, co bylejakość wspomagana AI może dokonać. Teraz już po prostu wieje grozą.
Ta bylejakość ma też swoją „drugą stronę medalu”, czyli brak odpowiedzialności, a dokładniej brak etyki odpowiedzialności. Bo przecież jeśli nie ja odpowiadam za efekty i jakość swojej pracy, bo jeśli nie kierują mną etyka odpowiedzialności za swoje czyny i działania, to… mamy to, co mamy.
Nie, nie straszę. Tylko biję na alarm. Sytuacja jest tym groźniejsza we współczesnym niezwykle złożonym świecie, w którym skutki nawet drobnej bylejakości mogą być kompletnie nieprzewidywalne.
Dla uspokojenia: raz jeszcze Tadeusz Różewicz:
„widzę byle jakie działanie przed byle jakim myśleniem
byle jaki Gustaw przemienia się w byle jakiego Konrada
byle jaki felietonista w byle jakiego moralistę”.
Konsultant i trener zarządzania i zarządzania projektami posiadający wieloletnie doświadczenie w doskonaleniu pracy firm, zespołów, menedżerów i liderów. Ekspert z ponad 25-letnim doświadczeniem w obszarze zwinnego i klasycznego zarządzania projektami, programami i portfelem projektów, zwinnego przywództwa oraz zwinnych transformacji i budowania organizacji projektowych. Wielki fan podejścia Flow Management, wykorzystującego Lean, Kanban oraz TOC, a także gier symulacyjnych. Mówi o sobie: „pomagam menedżerom, project managerom, zespołom i firmom pracować i zarządzać efektywniej, mądrzej oraz mieć z pracy i zarządzania więcej zadowolenia i satysfakcji”.