Z Jaśkiem Melą rozmawia Elżbieta Świtalska


Jaśka Melę poznałam parę lat temu na jednej z jego prelekcji. Mimo, że wiedziałam, że chłopak boryka się z niepełnosprawnością, to w ogóle jej nie zauważałam. Jest bardziej sprawny niż wiele zdrowych osób, które znam. Od razu polubiłam jego optymizm i sposób postrzegania świata. Chłopak, który zdobył dwa bieguny, Kilimandżaro, Elbrus, El Capitan, przebiegł New York City Marathon, wziął udział w Tańcu z Gwiazdami, założył i prowadził fundację, całym swoim życiem udowadnia, że bariery często wyznaczamy sami we własnych głowach i możemy wiele z nich pokonać. Poprosiłam, żeby podzielił się z naszymi czytelnikami swoimi doświadczeniami.


To może o zarządzaniu i o byciu liderem? Zarządzasz fundacją, jesteś liderem. Jaka jest twoja recepta na bycie dobrym liderem i co zrobić, aby młodzież wspierać w realizacji ich projektów?

Bardzo długo w naszej fundacji wychodziłem z – moim zdaniem – zupełnie mylnego przekonania, że lider jest człowiekiem orkiestrą, że fajnie by było, żeby liderem był człowiek wyrozumiały, empatyczny, ale też asertywny, stawiający granice. Taki, wiesz, pół twarzy będzie miał na niebiesko, na konia wskoczy i zarzuci tak płomienne mowy, że wszystkich poderwie do działania. Taki super wizjoner, ale również strateg i działacz. Tak sobie wyobraziłem lidera i bardzo chciałem się nim stać. Nie ma takiej możliwości. Ale jeśli są tacy, to zazdroszczę.

Bardzo długo popełniałem błąd, że brałem na siebie za dużo. Wydawało mi się, że na prawie podatkowym muszę się znać, i na tym, i na tamtym. Co jakiś czas robiliśmy spotkania zarządu naszej fundacji, na których stwierdzałem, że teraz to będę tym liderem, co ze wszystkim da radę. Brałem znowu na siebie wiele różnych zadań. Wtedy przychodziło to, co musiało przyjść, czyli fiasko. To trwało jakiś czas, aż zdałem sobie sprawę, że wcale nie muszę być od wszystkiego. Po to jest zespół żeby delegować obowiązki i by działał razem. To tak jak z orkiestrą, masz multum instrumentalistów, ale wtedy to dobrze działa, gdy ten gra na basie, a ten perkusji i dobrze by się nie zamieniali rolami.

Fot. Jasiek Mela

Dobry lider potrafi zebrać zespół ludzi komplementarnych, całościowo uzupełniających się. Ciężko by było działać w ekipie, w której jest czterech liderów, czterech wizjonerów, którzy rzucają ciągle pomysły, ale jak przychodzi co do czego, to nie ma komu ich realizować lub urealniać. Bo to też potrzebne. Dobry lider jest zaangażowany. Weźmy taki przykład: zadzwonił do mnie kiedyś klient z zarządu pewnej firmy i mówi, że w jego zespole jest kłopot z motywacją i z integracją w grupie. On chciałby bym tych pracowników trochę zmotywował, przekazał ich wartości firmowe. Mówię: „świetnie, że tak pan to wszystko identyfikuje” i pytam czy zarząd też będzie na tym spotkaniu. A on na to: „Nie, nie proszę pana. My nie potrzebujemy szkoleń. My potrzebujemy, żeby pan przeszkolił tylko naszych pracowników”. No to nie zadziała. Nie zadziała, no bo jak miałoby zadziałać. 

Czasami zarządzający, prosząc mnie o przeprowadzenie szkolenia dla pracowników mówią, że mają wpisane w statucie takie wartości jak współpraca czy zaufanie i chcieliby bym w kurs wplótł te hasła. Ja mówię: „nie ma problemu, ale najpierw się spotkajmy, a państwo jako zarząd opowiecie mi co dla państwa znaczą te pojęcia”. Bo w firmach nikt nie powie, że „odpowiedzialność” czy „zaufanie” są głupie, każdy się pod nimi chętnie podpisuje. Proszę wtedy, by pokazali mi jak je rozumieją, jak je wdrażają w działanie, gdzie znajduje się ich odzwierciedlenie, by zidentyfikować te momenty, w których występują niejednoznaczności. I których być może pracownicy nie identyfikują. Trzeba je zdefiniować, bo inaczej będą to tylko puste hasła. Lider, który tylko siedzi na swoim piedestale rozdzielając zadania, rzucając piorunami i jest niedostępny, to kiepski lider.

Fot. Jasiek Mela

Co byś polecił ludziom, którzy chcą wspierać młodzież i nie tylko młodzież w realizacji projektów?

Ciężkie pytanie. Patrząc z perspektywy lat, zauważam, że społeczeństwo się zmienia. Starszym osobom jest coraz trudniej zrozumieć młodych ludzi. W głowach pojawia się myśl, że za naszych czasów to było inaczej. Myśmy bawili się na trzepaku, a teraz już nie ma tylu trzepaków, a nawet jakby były, to by się wolały bawić komórkami. To właśnie takie myślenie jest błędne, bo zaczynamy od oceniania. Kiedy w swojej głowie czy na głos używamy takich zwrotów, że ktoś coś musi, ktoś coś powinien, to od razu sprawiamy, że młodym ludziom zamykają się uszy. Sam tak miałem. Kiedy słyszałem na jakichś pogadankach, co ja p-o-w-i-n-i-e-n-e-m, to mnie szlag trafiał. Bo ja przez większość swego życia robię to czego nie powinienem. Mam papiery, że jestem całkowicie niezdolny do pracy, a uprawiam sporty, mam rodzinę, pracuję. 

To co my możemy zrobić, to nie narzucać swoich wizji, ale budować przestrzeń, w której młodzi ludzie mogą doświadczyć, przede wszystkim innego człowieka. Wolontariat daje Ci poczucie, że możesz coś zmienić. W skali globalnej niewiele zrobimy, ale każdy z nas ma swoją cegiełkę, którą dokłada i dokonuje drobnych zmian. Wiadomo, wszystkich lasów nie wysprzątam, ale może kawałek, a jak zaproszę znajomych, to wysprzątamy większy. A przynajmniej wieczorem będę miał poczucie, że zrobiłem coś sensownego. Jednocześnie warto pokazywać na własnym przykładzie, by młodych ludzi zachęcać do zmieniania otoczenia. A co do lidera – liderem jest każdy, jest szef w pracy, ale i pracownik, liderem jest ojciec, matka i starsze rodzeństwo. Jeżeli ja usiądę przed telewizorem popijając piwko i siedząc w ciepłych kapciach stwierdzę „Dzieciaki, idźcie pomagać. Może jakiś wolontariat, co?”, a sam będę smęcił i mówił jaki świat jest zły, to ze mnie będzie taki negatywny lider. Nie chodzi mi o to, by każdego dyrektora czy kierownika wysyłać na sprzątanie do lasu, ale każdy z nas ma jakieś umiejętności i może uczyć innych na swoim przykładzie.

Fot. Jasiek Mela

To zadam Ci takie trochę pokrętne pytanie: czego biznes nie wie o zarządzaniu NGO-sem? Stajesz z biznesem oko w oko, szczególnie gdy trzeba zdobyć fundusze. Czego biznes nie wie?

Mam kontakt i z biznesem, i z organizacjami pozarządowymi. Z jednej i z drugiej strony spotykamy się z murem pewnych wyobrażeń, a nie działamy. Wiadomo, że jak zapytamy pracowników NGO-sów, co jest ich problemem, to pewnie większość odpowiedzi będzie jedna: kasa, kasa, kasa. Ale gdy zapytasz: „to jak szukacie środków finansowych?”, to nadal jest tak, że większość wysyła dziesiątki czy setki e-maili, kupuje bazy danych, listy mailingowe i zasypuje prośbami typu „daj, daj, daj”. Stawiają na tak zwane zimne kontakty. Zamiast zaproponować współudział. Często spotykam się z przedstawicielami NGO-sów, którzy mówią jaki to biznes jest zamknięty, a potem spotykam się z przedstawicielami firm, korporacji, działów CSR, którzy proszą, by przekazać organizacjom, że mają programy grantowe. By opisali projekty, złożyli wnioski, a nie tylko napisali „cennik jest taki a taki, rzućcie kasę”.  Każdy z nas potrzebuje czegoś w zamian. Sensownym działaniem NGO-sów jest barter, a nie prośba o pieniądze. Mam bardzo fajne doświadczenia, kiedy organizowaliśmy kurs nauki chodu dla ludzi po amputacjach i dostaliśmy dofinansowanie z jednego banku, ale wysłali też swoich pracowników z wolontariatu pracowniczego, by mogli zobaczyć na co idą pieniądze i móc się w to wszystko włączyć. Bardzo często słyszę ze strony firm, że nie stawiają na projekty polegające tylko na przelaniu przez nich pieniędzy, lecz na takie, w których razem (biznes i NGO) możemy coś zrobić.

Fot. Jasiek Mela

W klubach fundraisera staramy się uczyć naszych kolegów i koleżanki, że jeżeli idziesz prosić o pieniądze, to ich prawdopodobnie nie dostaniesz. Ale, gdy wychodzisz do biznesu z historią, którą im przedstawisz i poprosisz o pomoc w realizacji czegoś, to najczęściej dostaniesz i tę pomoc, i pieniądze. Bo tak jak mówisz: zaczynamy od dlaczego. Biznes powinien sobie uzmysłowić dlaczego pracownicy i wolontariusze są zaangażowani w jakąś akcję. Pamiętam Twoje spotkanie w Poznaniu, połowę sali zapełnili przedstawiciele biznesu, drugą przedstawiciele NGO-sów. Opowiadałeś historię o tym jak zakładałeś fundację i przyznałeś, że na początku wydawało ci się, że wystarczy kupić protezy osobom po amputacji kończyn. Wręczyć im je i sprawa załatwiona. W tym momencie przedstawiciele NGO-sów przywitali to przyjaznym śmiechem, oni też często tak na początku błądzili. Natomiast twarze przedstawicieli biznesu często pozostały z niezmienionym lub zdumionym wyrazem twarzy, bo przecież wydawałoby się, że na tym to polega. Wyjaśnisz może gdzie tkwi błąd?

To jest dobre dopowiedzenie do poprzedniego pytania, czyli czego biznes nie wie o NGO? Bardzo często nie zdaje sobie sprawy z tego, że różnego rodzaju hamulcem w realizacji projektu nie jest tylko i wyłącznie kwestia środków pieniężnych. Zwłaszcza kiedy pracujemy z żywymi organizmami, to te sytuacje są przeróżne. Podam przykład bardzo absurdalny. Prowadziliśmy, korzystając z któregoś dofinansowania unijnego, zajęcia na basenie. Projekty unijne mają sztywne wytyczne, powiedzmy, że jak beneficjentami danego projektu jest dwadzieścia osób, to dany procent z nich musi to kontynuować. Nam się nie udało tego warunku spełnić. Osoba rozliczająca projekt zapytała dlaczego część z tych ludzi przestała chodzić. Co więcej, wyciągnęła z tego wniosek, że „beneficjenci olewają projekty i całe te pieniądze są zmarnowane”. Ważny jest kontekst. Naszymi podopiecznymi były osoby starsze, które straciły kończynę z powodu miażdżycy, bardzo zaawansowanej cukrzycy, z powodu występowania różnych chorób, które bardzo często kończą się ostatecznie. Dlaczego część z tych ludzi przestała chodzić na zajęcia trwające dwa lata? Bo część z nich umarła. Nie mamy zatem jak uzyskać tych podpisów, żeby się liczby w kratkach zgadzały.

Fot. Jasiek Mela

Zatem, mimo że sam miałem czas na oswojenie się ze swoją niepełnosprawnością, to i tak wszedłem w ten ślepy zaułek myśląc, że osobie po amputacji jedyne czego brakuje, to sprzęt ortopedyczny. Bo takie przekonanie panuje w głowach ludzi. Nawet w głowie osoby, która przeszła amputację. W pewnym momencie zaczęliśmy zadawać pytania naszym podopiecznym, wiedząc że brzmią dziwnie, czy nawet bezczelnie: „Po co pani/panu ta proteza?”, „Jak się zmieni pani/pana życie, gdy ją otrzyma?”. Ludzie się dziwili: „Jak to? Straciłem nogę, to potrzebna mi noga. Bo jak ma się dwie nogi to można wszystko”.  Kiedy znajdowaliśmy sposób na dofinansowanie protezy, to – być może dziwnie to zabrzmi  – ale mówiąc w cudzysłowie ta „wymówka”, powód dla którego życie tych ludzi nie wyglądało tak, jak sobie tego życzyli, znikała. Zostawało wiele innych problemów, wiele trudności.

Po moim wypadku, różni lekarze, protetycy namawiali mnie bym zamówił sobie protezę ręki. Jednak proteza funkcjonalna nie jest dla mnie wystarczająco funkcjonalna. Namawiali mnie więc choć na zakup kosmetycznej, bym sobie rękaw czymś wypełnił. Odpowiedziałem, że teraz, to ja potrzebuję sobie głowę wypełnić. Bo ja mam w głowie zakodowane trudności. A mieć gadżet za trzydzieści tysięcy, który będzie mi wypełniał rękaw, to nie jest mi potrzebne.

Fot. Jasiek Mela

Praca z żywym człowiekiem to praca z psychiką. Na którejś konferencji poświęconej wolontariatowi usłyszałem, że każda osoba, która potrzebuje pomocy, czy to pensjonariusz hospicjum, czy przebywający samotnie w domu, przychodząc do organizacji pozarządowej pod pretekstem zaspokojenia jakiejś potrzeby, na przykład pieniędzy, rehabilitacji, domu, protezy, przede wszystkim zgłasza się z potrzebą akceptacji, zauważenia w niej kogoś godnego i wartościowego. To są rzeczy, które są najistotniejsze i łączą ludzi w różnych miejscach. O tym często zapominamy. Przychodzi potrzebujący, dajemy mu miskę zupy i obsługujemy kolejnego. A to jest człowiek, który doświadczył swojej trudności. Myślę, że to jest istotne, a jednak trudne do spełnienia. 

NGO-sy zachęcam do pokazania biznesowi na czym tak naprawdę nasza praca polega i komu pomagamy, bo to otwiera oczy i uwrażliwia. Jeżeli będziemy traktować biznes jako odległe skarbonki, to nie ma co się dziwić, że będziemy raczej słyszeć odmowy przekazania walizek pełnych pieniędzy. Biznes też zachęcam do tego, by odkrywali, że ich pracownicy chcą doświadczać, komu pomagają i zaangażować się w dany projekt, żeby CSR nie był tylko jakąś koniecznością, jakimś podatkiem, który trzeba wpleść w naszą działalność.


Co chciałbyś wiedzieć, co wiesz teraz, na początku swojej drogi?

Gdzieś takie ładne zdanie przeczytałem: „dobre decyzje wynikają z doświadczenia, zaś doświadczenie wynika z błędnych decyzji”. Jak sobie wyobrażę, które miałbym wygumkować z mojego życia, to będzie to bardzo próżne, bo te błędy czy niewiedza mnie wiele nauczyła. Nie jest to też realne, by wszystkiego się ustrzec. Byłem kiedyś na spotkaniu dotyczącym biznesu i zaczęliśmy sobie rozmawiać o tym, że może dobrze by było zrobić konferencję, gdzie parę osób by opowiedziało o swoich dobrych doświadczeniach. Ale potem okazało się, że największy sens dla nas miałby fuckup night, czyli rozmowa o tym, co ludziom nie wyszło. Mamy podobne doświadczenia, bo nikt nie mówi co zepsuł, nie ma jak się uczyć na czyichś błędach, ale nie wszystkich problemów się da uniknąć.

Fot. Jasiek Mela

Co przekażesz dzieciom, na co kładziesz nacisk w życiu?

Moje dzieci są malutkie, ale chciałbym im przekazać, że warto w życiu szukać swojej drogi. Oczywiście mam swoje wyobrażenia, że dzieci pojadą ze mną w góry, czy pomogą mi w warsztacie stolarskim, a one mogą stwierdzić, że to nie dla nich. Ale przede wszystkim niech zadają sobie pytania, co chcą robić i dlaczego. Niech próbują nowych rzeczy. Niech rezygnują, jeśli to ich nie zaspokaja. Mamy dużą trudność w rezygnowaniu ze spraw, w które włożyliśmy dużo pracy. Bardzo ciężko jest zmieniać swoje poglądy. Nasze przekonania obudowujemy różnymi argumentami. Bardzo trudno jest pogodzić się z tym, że trwaliśmy w błędzie, że teraz trzeba znowu zaczynać, uczyć się kolejnej rzeczy. Mam nadzieję, że uda nam się przekazać dzieciakom jak podejmować wyzwania, ale też żeby mieć odwagę z czegoś rezygnować, stawać okoniem i żyć w zgodzie ze swoimi wartościami. Ważne, by im towarzyszyć. Dla mnie rodzicielstwo to etap rozwoju, rezygnowanie z pewnej części siebie, ale nie oddałbym tego za nic.