Na papierze, procesy ITILa nie lubią się z projektami. Dla wdrożeń ITIL oferuje – pozornie – alternatywę w postaci za­rządzania zmianą i zarządzania wydaniem i wdrożeniem. Praktyk jednak wie, że prawdziwą efektywność i idealny balans innowacyjności z iteracyjnością osiąga się łącząc podejścia. Nie będzie to jednak proste. Nie ma jednej metody pojmowania zmian w świetle projektów i vice versa.


Niezbędne podstawy

Wewnętrzna logika ITILa opiera się na po­jęciu procesu. Uporządkowanego zbioru czynności, zaprojektowanego by spełniać określone cele. Proces, w przeciwieństwie do projektu, jest mierzalny w każdym aspek­cie. Nie ma końca i jest absolutnie powtarzalny. Tę zależność idealnie ilustruje przy­kład: wyobraź sobie, że musisz ocenić dzień pracy programisty i operatora ServiceDesku. Musisz wiedzieć, przynajmniej orientacyjnie, czy dzień pracy obu był efektywny czy nie. W przypadku kogoś, kto pełni rolę single po­int of contact i spędza swój dzień reagując na zgłoszenia i telefony, sprawa jest prosta – ilość obsłużonych zgłoszeń, ilość zamknię­tych ticketów czy wniosków, średni czas obsługi zgłoszenia… Wystarczy je porów­nać z przeciętnymi wynikami całej populacji operatorów i już wiemy, czy osoba kończąca właśnie dzień pracy jest wzorem dla innych czy obszarem do wzmocnienia. Tymczasem to samo ćwiczenie w przypadku programisty staje się zadaniem pełnym założeń, uprosz­czeń i traci zupełnie sens. Co liczyć, by wiedzieć, że programista miał produktywny dzień? Linie kodu? Nawet w porównaniu z uśrednionymi wynikami reszty zespołu, nie daje nam to zbyt wiele. Poza tym, parametr ten w żaden sposób nie przekłada się na suk­ces projektu, nad którym pracuje programi­sta. Czasem to jedna linijka jest tą kluczową, a tysiące to oczywista i mozolna praca.

Dzieje się tak, gdyż w naszym przykładzie to programista pracuje projektowo, a opera­tor procesowo. Projekt można obiektywnie ocenić dopiero po osiągnięciu końca, kiedy to weryfikowane będą założenia finalne. Je­śli funkcjonalności zlecone naszemu progra­miście przez projekt działają, kiedy nadejdzie stosowny czas, programista jest skuteczny. Jeśli nie, to programista staje się obszarem do wzmocnienia. Jest to pewne uproszcze­nie, bowiem w projekcie istnieją kryteria częściowe, jak choćby kamienie milowe, nie wspominając o kontroli, którą nad projektem dają nam modele i metodologie zwinne. Nie mniej jednak, przykład ilustruje idealnie dia­metralne różnice w podejściu projektowym i procesowym. Czy zatem obie filozofie mają punkty wspólne? Czy możliwa jest bezkon­fliktowa współpraca?

Punktem wspólnym może być to, co ITIL na­zywa zarządzaniem zmianą. Proces gwaran­tujący, że wprowadzane do środowiska mo­dyfikacje będą odpowiednio oceniane pod kątem ryzyka (zarówno ryzyka związanego z wprowadzeniem, jak i nie wprowadzaniem zmiany), kosztu, wartości dla biznesu. W ob­szarze wdrożeń, czy – jak chce ITIL – prze­kazywania do działania mieści się ten obszar, który z równym powodzeniem może być poj­mowany jako proces i jako projekt.

Czy zmiana to projekt?

ITIL zakłada, że na pewnym etapie cyklu życia usługi informatycznej konieczne są zmiany. ITIL sugeruje również, że nowe usłu­gi można wdrażać w środowisko produkcyj­ne za pomocą zmian lub całych ich grup. Jak jednak tak pojmowane zmiany mają się do realizowanych przez organizację projektów? W praktycznej realizacji obu koncepcji znaj­dziemy wiele różnych przykładów, wiele róż­nych modeli. Wśród nich, dwa zasługują na szczególne wyróżnienie.

Po pierwsze, można przyjąć założenie, że każda zmiana, której cykl życia kontrolo­wany jest procesowo, jest w istocie projek­tem. Procesy zarządzania zmianą i zarządza­nia wydaniem i wdrożeniem awansują wtedy do roli bytu sterującego całością, podchodzą holistycznie do modyfikacji infrastruktury czy dodawania nowych elementów. Proces zyskuje wtedy prymat nad projektem, który staje się narzędziem naprawy, doskonalenia czy modyfikacji środowiska pracy. Dzięki Ra­dzie ds. Zmian, ważnej części tego procesu, organizacja zyskuje możliwość karmienia go wiedzą ekspercką i znacząco obniża się ryzyko podjęcia złej decyzji. Ilość wprowa­dzanych zmian jest wtedy limitowana tylko i wyłącznie ilością zasobów, jakie organiza­cja jest w stanie poświęcić pracy rozwojowej czy wdrożeniom.

Po drugie, istnieje taki model, w którym projekty funkcjonują niezależnie od za­rządzania zmianą. Proces wprowadzania modyfikacji do środowiska jest wtedy osob­ny i ma dużo węższe kompetencje. Styka się z projektami tylko w tym momencie, w którym jego rezultaty wymagają fak­tycznego wdrożenia w środowisko produk­cyjne. Ten model nie łączy filozofii projektu i procesu w spójną całość, ale umożliwia też wprowadzanie zmian inicjowanych lub przygotowywanych poza biurem lub zespo­łem projektów. Jest to zatem metoda wiel­ce przydatna w strukturach rozproszonych, gdzie drobne modyfikacje środowiska pro­dukcyjnego mogą powstawać bliżej Operacji, po stronie biznesu lub gdziekolwiek indziej i nie wymagają narzędzi projektowych do zaistnienia. Stąd najczęściej obserwujemy ten model jako wiodący tam, gdzie rozgra­nicza się wprowadzanie nowych usług lub produktów na rynek od doskonalenia tych już istniejących. Dajemy wtedy klientowi i Operacjom większą swobodę w modyfiko­waniu ich środowiska pracy. Jest to podej­ście preferowane tam, gdzie katalog usług lub produktów jest bogaty, a struktura we­wnętrzna organizacji podzielona i zdywersyfikowana.

Poza tymi dwoma jest jeszcze wiele in­nych modeli. W niektórych projekt trwa od koncepcji, przez projektowanie aż do wdrożenia i wczesnego wsparcia, które wieńczy przekazanie Operacjom kontroli. Wtedy pro­ces zarządzania zmianą zaczyna się zaraz po wczesnym wsparciu i odnosi się do tych modyfikacji, które przyjdą później. O ile ta­kie rozwiązanie ma wiele zalet i umożliwia wprowadzenie mocnego podziału na design i utrzymanie, ma również wady. Wymaga, by obie strony równania posiadały zbliżone kompetencje, zdolności i zasoby, gdyż obie będą w pewnym stopniu odpowiedzialne za te same działania. Jeśli posłuchamy zbioru najlepszych praktyk, jakim jest ITIL, to nie będzie to jedna z praktyk polecanych.

Fot. alphaspirit – stock.adobe.com

Co jest najlepszą praktyką?

Projekty i procesy są wysoce wyspecjalizo­wanymi narzędziami i powinny być obecne w każdej organizacji informatycznej. W efek­cie bowiem zyskujemy dostęp do dwóch znaczących wartości, jakie się za nimi kry­ją – kreatywności i elastyczności dzięki pro­jektom oraz stabilnej powtarzalności dzięki procesom. Dzięki projektom odpowiadamy na pytania, których nikt jeszcze nie zadał, gdyż ich ideą jest znajdować rozwiązania lub poprawiać sytuację zastaną. Z kolei proce­sy pozwalają zoptymalizować powtarzalne czynności i uzyskać w każdej iteracji satys­fakcjonujący poziom jakości. Dzięki projek­tom osiągamy innowację i wzrost jakości, dzięki procesom gwarantujemy te czynniki konsekwentnie i regularnie.

Najlepsze praktyki nie odpowiedzą za nas na pytanie, w którym miejscu postawić grani­cę między pracą projektową a procesem, ale znający oba te obszary praktyk będzie w sta­nie stworzyć rozwiązanie adekwatne do wa­runków swojego środowiska.